Wisła Kraków - Tranzax Łożyska 1:1 (o:1)
Remigiusz Zbiranek - Wojciech Piłat
Remigiusz Zbiranek - Wojciech Piłat
To był ostatni mecz ostatniej kolejki przed ostatnimi Świętami w roku pańskim 2oo7. Niektórzy myślami byli już przy barszczu, pakowaniu prezentów i owijaniu ich aksamitną wstążką. Mikołaj dopinał właśnie z trudnością ostatni guzik swojego płaszcza, a my czekaliśmy na spotkanie rozgrzewając się. Dogon po raz kolejny nie podjął się wróżb z kończyn, chcieliśmy tylko zagrać dobry mecz. Tym razem na przekór losowi, wybraliśmy mniej ulubioną połowę i poczęliśmy umieszczać piłkę między słupkami, zatrudniając tym samym Adama. Jako, że było małe opóźnienie sielanka nie trwała długo. Sędzia zalotnie gwizdnął za zawodników i wszyscy wrócili na ziemię.
Nasza gra była tak samo dobra jak w poprzednim spotkaniu. Niedokładne podania były tak rzadkie jak konsystencja kaszek Gerbera, zachowywaliśmy umiar i wstrzemięźliwość. Spokojna gra z tyłu emanowała falowo na przody, no i bokiem trochę na ławkę rezerwowych. Przeciwnicy atakowali, my nie pozostawaliśmy dłużni. Po jednej z akcji zawodnik Wisły znalazł się sam na sam z bramkarzem. Adam wyleciał wściekle ze swoimi pięściami oraz stopami smoka i po chwili skopana już trochę piłka znalazła ukojenie w jego, nie pierwszej świeżości, rękawicach. W tym samym momencie do przodu zaczął biec nasz Dwukrotny Były Indywidualny Mistrz Świata w Walcu Angielskim - czyli Piłat. Adam tylko rzucił okiem w jego stronę, a następnie piłką. Ta poleciała i dopadła celu, Piłat miał przed sobą tylko bramkarza, nie czuł nawet oddechu obrońcy na plecach, chociaż też się starał sapiąc niemiłosiernie. Golkiper przeciwników wybiegł i wszyscy zobaczyli, że Piłat ma całą prawą stronę bramki wolną do strzału. Ten jednak strzelił w środek, piłka kulnęła się jeszcze po nodze bramkarza i wpadła do bramki. W tym momencie wszyscy podnieśli krzyk radości, rezerwowi podskoczyli jakby przez ławkę puszczono prąd o niewielkim woltydżu. W pierwszej połowie działo się jeszcze mnóstwo interesujących rzeczy, ale wynik się nie zmienił. W drugiej części kontynuowaliśmy dzieło zniszczenia przeciwników, a jednak nic nie wpadało. Mieliśmy też trochę szczęścia, ale ono ponoć sprzyja lepszym. Gdy tak sobie graliśmy i do końca pozostało już minut niewiele, przeciwnicy zaczęli napierać całym zespołem. To stworzyło okazje do kontr. W jednej z takich akcji Drehu wybiegł kapitalnie na czystą pozycję, otrzymał piłkę i pozostał przed nim tylko bramkarz. Wszyscy pełni nadziei czekali, co zrobi kapitan. Tenże intensywnie myślał, widać nawet było jak trybiki poruszają się w jego głowie. "Co ten pokręcony dzieciak zrobi?" - myślała garstka kibiców. Drehu postanowił zagrać jak nie Drehu - spróbował kiwnąć bramkarza. Niestety bramkarz był długi wystarczająco i giętki również - także akcja zakończyła się jękiem zawodu. Na jakieś kilka minut przed końcem, przeciwnicy mieli rzut wolny, Adam ustawił mur i stanął przykładnie obok niego. Zawodnik Wisły wykonał rzut wolny perfekcyjnie, podał do swojego compadre, stojącego samotnie 23 centymetry od bramki. Ten nie miał zbytniego wyboru, jak umieścić piłkę w siatce. Obok stał bezradnie Drehu - to był jego zawodnik! Zdruzgotany kapitan zszedł na ławkę i ukrył twarz w rękach, a potem jeszcze nałożył na to wszystko swój szczęśliwy ręcznik. To był jego osobisty dramat. Nie czekając aż się otrząśnie - mecz toczył się dalej. No i tak dotoczył się do końca.
Żeby wygrać trzeba strzelić co najmniej o jedną więcej bramek niż przeciwnicy. Przez długo tak było, ale skończyło się na golu pod choinkę i remisie. Miało być dzielenie się opłatkiem w szatni, śpiewanie kolęd, przemowy zwierząt, a skończyło się tylko na standardowym przebieraniu. Jednakże wielkie zadowolenie biło od Pana sponsora, który oglądał mecz na żywo. Zobaczymy co następny rok przyniesie.
Nasza gra była tak samo dobra jak w poprzednim spotkaniu. Niedokładne podania były tak rzadkie jak konsystencja kaszek Gerbera, zachowywaliśmy umiar i wstrzemięźliwość. Spokojna gra z tyłu emanowała falowo na przody, no i bokiem trochę na ławkę rezerwowych. Przeciwnicy atakowali, my nie pozostawaliśmy dłużni. Po jednej z akcji zawodnik Wisły znalazł się sam na sam z bramkarzem. Adam wyleciał wściekle ze swoimi pięściami oraz stopami smoka i po chwili skopana już trochę piłka znalazła ukojenie w jego, nie pierwszej świeżości, rękawicach. W tym samym momencie do przodu zaczął biec nasz Dwukrotny Były Indywidualny Mistrz Świata w Walcu Angielskim - czyli Piłat. Adam tylko rzucił okiem w jego stronę, a następnie piłką. Ta poleciała i dopadła celu, Piłat miał przed sobą tylko bramkarza, nie czuł nawet oddechu obrońcy na plecach, chociaż też się starał sapiąc niemiłosiernie. Golkiper przeciwników wybiegł i wszyscy zobaczyli, że Piłat ma całą prawą stronę bramki wolną do strzału. Ten jednak strzelił w środek, piłka kulnęła się jeszcze po nodze bramkarza i wpadła do bramki. W tym momencie wszyscy podnieśli krzyk radości, rezerwowi podskoczyli jakby przez ławkę puszczono prąd o niewielkim woltydżu. W pierwszej połowie działo się jeszcze mnóstwo interesujących rzeczy, ale wynik się nie zmienił. W drugiej części kontynuowaliśmy dzieło zniszczenia przeciwników, a jednak nic nie wpadało. Mieliśmy też trochę szczęścia, ale ono ponoć sprzyja lepszym. Gdy tak sobie graliśmy i do końca pozostało już minut niewiele, przeciwnicy zaczęli napierać całym zespołem. To stworzyło okazje do kontr. W jednej z takich akcji Drehu wybiegł kapitalnie na czystą pozycję, otrzymał piłkę i pozostał przed nim tylko bramkarz. Wszyscy pełni nadziei czekali, co zrobi kapitan. Tenże intensywnie myślał, widać nawet było jak trybiki poruszają się w jego głowie. "Co ten pokręcony dzieciak zrobi?" - myślała garstka kibiców. Drehu postanowił zagrać jak nie Drehu - spróbował kiwnąć bramkarza. Niestety bramkarz był długi wystarczająco i giętki również - także akcja zakończyła się jękiem zawodu. Na jakieś kilka minut przed końcem, przeciwnicy mieli rzut wolny, Adam ustawił mur i stanął przykładnie obok niego. Zawodnik Wisły wykonał rzut wolny perfekcyjnie, podał do swojego compadre, stojącego samotnie 23 centymetry od bramki. Ten nie miał zbytniego wyboru, jak umieścić piłkę w siatce. Obok stał bezradnie Drehu - to był jego zawodnik! Zdruzgotany kapitan zszedł na ławkę i ukrył twarz w rękach, a potem jeszcze nałożył na to wszystko swój szczęśliwy ręcznik. To był jego osobisty dramat. Nie czekając aż się otrząśnie - mecz toczył się dalej. No i tak dotoczył się do końca.
Żeby wygrać trzeba strzelić co najmniej o jedną więcej bramek niż przeciwnicy. Przez długo tak było, ale skończyło się na golu pod choinkę i remisie. Miało być dzielenie się opłatkiem w szatni, śpiewanie kolęd, przemowy zwierząt, a skończyło się tylko na standardowym przebieraniu. Jednakże wielkie zadowolenie biło od Pana sponsora, który oglądał mecz na żywo. Zobaczymy co następny rok przyniesie.