wtorek, 27 listopada 2007

Może być tylko lepiej (?)

TRANZAX Łożyska - The Reds 4:7 (3:4)
bramki: Wojciech Piłat 2, Michał Hejmej 2 - Marcin Holka 5, Jacek Zadrużyński, Maciej Lewandowski


Graliśmy mecz przeciwko byłej drużynie Dreha i Hejma, również kilku innych zawodników miało epizody w drużynie The Reds. To od nich kupiliśmy nasze pierwsze koszulki piłkarskie. Przeciwnicy dotychczas przegrywali swoje mecze i byli za nami w tabeli. Te fakty sprawiały, że spotkanie było szczególnie uczuciowe, no i liczyliśmy na dziewicze zwycięstwo w blpn-ie. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna niż myśleliśmy.

Rozpoczęliśmy uważnie. Przez dłuższy okres czasu żadna drużyna nie osiągała wyraźnej przewagi. Nastąpiła wymiana iście bokserska, waga ciężka, natychmiastowe wymiany, błyskawiczne ataki, jednak skutek wyglądał tylko jak ciosy na korpus, które miały na celu wymęczenie obu stron. Pierwszego gola strzelili przeciwnicy. Rzut wolny, strzał przy słupku, Adam - mający wielki zasięg - nie dał rady. W tym momencie poczuliśmy się jak oblani wiaderkiem zimnej wody przez niesforne dziecko i zaczęły się wściekłe ataki. Nie dało to nic wielkigo, bo Redsi znowu spowodowali, że piłka zatańczyła w naszej siatce dżajfa. Gdy dalej tak atakowaliśmy groźnie, piłkę dostał Piłat i sprytnym strzałem pokonał bramkarza. Na ławce szaleństwo. Trzeba bowiem wiedzieć, że Piłat nie mógł trafić między słupki już od dawna. Nikt nie liczył od jak dawna, bo nikt też specjalnie nie chciał chłopaka drażnić i dołować. Uwierzyliśmy, że można tu jeszcze coś zrobić. I nagle swiat zasnuł się mgiełką, mecz wydawał się tylko jawą, bieganie marazmem. I tak dobrnęliśmy do końca pierwszej połowy - wynik brzmiał 4:3 dla przeciwników. Połowa meczu była przed nami. Niemal każdy w przerwie oddał się słodkiej reflekcji - el dorado jest tak blisko, a na przeciw stoi najgorsza drużyna ligi. Znowu rozpoczęła się walka, ale to nie my górowaliśmy. The Reds triumfowali strzelając kolejną bramkę, grając na czas, obijając naszych zawodników drażnili nasze zszargane i tak nerwy. Podobno nawet komórki na głowie Dreha przestały na chwilę produkować melaninę, w skutek czego osiwiał on jeszcze bardziej. Kiedy Hejmo strzelił na 5:4 ponownie uwierzyliśmy, że damy radę. Niesieni na skrzydłach, atakowaliśmy zuchwale. Przeciwnicy niczym wytrawni stratedzy czekali na nasz ruch i kiedy nadarzyła się okazja skontrowali. Skrzydła znowu nam odpadły i musieliśmy pełzać dalej by coś jeszcze zdziałać. Wijąc się i sycząc, dostaliśmy jeszcze jedną bramkę akonto. Na 3 minuty przed końcem było 7:4 i mimo tego iż nawet sędzia starał się nas zmobilizować, spotkanie skończyło się dokładnie takim wynikiem.

Dzisiejszy mecz miał być sposobem na odbicie się od dna. Niestety nie udało się. Przeciwnicy zrobili wielką kupę i spuścili nas razem z nią w otchłań kanalizacji.

piątek, 23 listopada 2007

A miało być tak pięknie...

Max Maksymilianowo - TRANZAX Łożyska 9:4 (2:2)

bramki: Denis Duszyński 3, Daniel Lubomski 2, Sławomir Nowiński 2, Leszek Gładkowski, Krzysztof Szal - Michał Hejmej 3, samobójcza
kartki: Adam Dogoński




poniedziałek, 12 listopada 2007

Pierwsze punkty

TRANZAX Łożyska - Hel-Wita 1:1 (1:1)
bramki: Michał Hejmej - Paweł Ratajczak
kartki: Łukasz Pinkowski

W dzisiejszym meczu zdobyliśmy pierwsze punkty w nowej lidze - a właściwie należy stwierdzić, iż zdobyliśmy jeden punkt tylko, gdyż mieliśmy ogromną przewagę, ale bramkarz przeciwników bronił natchniony diabelską mocą.

Przed meczem nasz drużynowy wieszcz Dogon jak zwykle miał złe przeczucia. Wróżby z nóg, które u Dogona były wyjątkowo miękkie, nie zapowiadały nic dobrego. Gdyby nie nowe koszulki, morale byłoby bardzo niskie. Rozpoczęliśmy rozgrzewkę, niby nowa hala, nowa liga, nowe koszulki, ale napierdzielanka i ostre sprawdzanie Adama to samo. Gdy tak strzelaliśmy, w pewnym momencie Hejmo pokonał bramkarza z najbliższej odległości piętką. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że to będzie nasze przekleństwo...

Rozpoczęliśmy skoncentrowani. Już w jednej z pierwszych akcji Piniu uderzył bardzo mocno na bramkę. Gdy tak piłka leciała i już wyobrażała sobie, że mija słupek o dobre trzy metry i uderza z łoskotem w ścianę, czujny Hejmo zmienił jej tor lotu i wpakował do bramki. Zapanowało szaleństwo, zawodnicy ucieszyli się niesamowicie z prowadzenia, piłka kręciła się w siatce z radości, Dogon twardo stanął na ziemi i stwierdził, że już jego nogi nie są miękkie. Od tej pory gra była zacięta i nikt się nie oszczędzał. Przeciwnicy atakowali, my broniliśmy, my kontrowaliśmy, przeciwnicy wychodzili obronną ręką. W pewnym momencie po zamieszaniu, gdzie 3 naszych zawodników stało przy bramce, piłkę do siatki wpakowali przeciwnicy. Zawodnik Hel-Wity strzelił piętką z 2 metrów, podobnie jak Hejmo przed meczem. W tym momencie wszyscy uwierzyli, że z pozoru nieskładne napierdzielanie na bramkę na rozgrzewce nie było bezcelowe. "To ma sens" - myśl jak iskra przeskakiwała z głowy do głowy. Pełni zadumy i szacunku poczęliśmy atakować. Co rusz nękaliśmy bramkarza, ale tenże wszystko bronił, jak nie nogą to ręką, jak nie ręką to twarzą. Podczas pierwszej połowy warto jeszcze odnotować statystyczny fakt, iż Drehu zszedł na minutę na ławkę - jakże to było odmienne od tego, co zaprezentował w poprzednim spotkaniu. W drugiej połowie obraz gry się nie zmienił - cios za oko, ząb za krew, podanie za strzał, strzał za interwencję - wymiana iście tenisowa. Bramkarze bronili jak w transie, szczególnie bramkarz przeciwników sprawiał wrażenie jakby przed meczem skorzystał z usług Harry'ego Hipnotyzera, który zaprogramował go na bronienie sytuacji niemożliwych. Nawet taktyczny atak Łukasza na żebra golkipera nie ostudził jego zapału. Na 3 minuty przed końcem po rzucie rożnym Karol posłał piłkę przy słupku. Mimo iż piłka była kąśliwa i leciała do bramki niczym jesiotr do siatki rybackiej, bramkarz zachował się jak szalony wegetarianin, który uchronił rybkę przed pewną śmiercią w ostatniej chwili. Remis utrzymywał się nadal. Aż pod koniec meczu, w okropnych bólach, urodziła się akcja marzenie - Piłat dostał piłkę, przed nim był jeden obrońca, a po bokach gotowych do podania było dwóch naszych zawodników. Świat na chwilę zwolnił, ziemia zaczęła się obracać wolniej, wszyscy wstrzymali oddech, oczyma wyobraźni swojej widzieli gola. Piłat niczym wytrawny snajper postanowił wykończyć akcję sam. Ból, zawód, jęki, smutek, żal, grupa młodych pancerników z zażenowaniem opuściła trybuny. Koniec meczu - 1:1.

Mecz był bardzo zacięty, charakteryzował się walką o każdą klepkę parkietu. Skończyło się remisem, a mogło być lepiej. Pokazaliśmy charakter. Trzeba odnotować, iż Hejmo drugi raz w oficjalnym meczu naszej drużyny, sugerował zawodnikowi naszej drużyny, że "ma związane jaja". Z różowymi okularami mocy półtorej dioptri patrzymy w przyszłość.

poniedziałek, 5 listopada 2007

Przegrana na początek

Linde Gaz - TRANZAX Łożyska 3:1 (1:0)

bramki: Tomasz Afeldt, Marcin Pulc, Maciej Szybowski - Michał Hejmej
kartki: Adam Rusin, Krzysztof Tomsza (Tranzax)

W dzisiejszym debiutanckim meczu, grając jeszcze w starych strojach, przegraliśmy 1:3. Debiutanckiego gola strzelił Ojciec Hejmo.