TRANZAX Łożyska - The Reds 4:7 (3:4)
bramki: Wojciech Piłat 2, Michał Hejmej 2 - Marcin Holka 5, Jacek Zadrużyński, Maciej Lewandowski
bramki: Wojciech Piłat 2, Michał Hejmej 2 - Marcin Holka 5, Jacek Zadrużyński, Maciej Lewandowski
Graliśmy mecz przeciwko byłej drużynie Dreha i Hejma, również kilku innych zawodników miało epizody w drużynie The Reds. To od nich kupiliśmy nasze pierwsze koszulki piłkarskie. Przeciwnicy dotychczas przegrywali swoje mecze i byli za nami w tabeli. Te fakty sprawiały, że spotkanie było szczególnie uczuciowe, no i liczyliśmy na dziewicze zwycięstwo w blpn-ie. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna niż myśleliśmy.
Rozpoczęliśmy uważnie. Przez dłuższy okres czasu żadna drużyna nie osiągała wyraźnej przewagi. Nastąpiła wymiana iście bokserska, waga ciężka, natychmiastowe wymiany, błyskawiczne ataki, jednak skutek wyglądał tylko jak ciosy na korpus, które miały na celu wymęczenie obu stron. Pierwszego gola strzelili przeciwnicy. Rzut wolny, strzał przy słupku, Adam - mający wielki zasięg - nie dał rady. W tym momencie poczuliśmy się jak oblani wiaderkiem zimnej wody przez niesforne dziecko i zaczęły się wściekłe ataki. Nie dało to nic wielkigo, bo Redsi znowu spowodowali, że piłka zatańczyła w naszej siatce dżajfa. Gdy dalej tak atakowaliśmy groźnie, piłkę dostał Piłat i sprytnym strzałem pokonał bramkarza. Na ławce szaleństwo. Trzeba bowiem wiedzieć, że Piłat nie mógł trafić między słupki już od dawna. Nikt nie liczył od jak dawna, bo nikt też specjalnie nie chciał chłopaka drażnić i dołować. Uwierzyliśmy, że można tu jeszcze coś zrobić. I nagle swiat zasnuł się mgiełką, mecz wydawał się tylko jawą, bieganie marazmem. I tak dobrnęliśmy do końca pierwszej połowy - wynik brzmiał 4:3 dla przeciwników. Połowa meczu była przed nami. Niemal każdy w przerwie oddał się słodkiej reflekcji - el dorado jest tak blisko, a na przeciw stoi najgorsza drużyna ligi. Znowu rozpoczęła się walka, ale to nie my górowaliśmy. The Reds triumfowali strzelając kolejną bramkę, grając na czas, obijając naszych zawodników drażnili nasze zszargane i tak nerwy. Podobno nawet komórki na głowie Dreha przestały na chwilę produkować melaninę, w skutek czego osiwiał on jeszcze bardziej. Kiedy Hejmo strzelił na 5:4 ponownie uwierzyliśmy, że damy radę. Niesieni na skrzydłach, atakowaliśmy zuchwale. Przeciwnicy niczym wytrawni stratedzy czekali na nasz ruch i kiedy nadarzyła się okazja skontrowali. Skrzydła znowu nam odpadły i musieliśmy pełzać dalej by coś jeszcze zdziałać. Wijąc się i sycząc, dostaliśmy jeszcze jedną bramkę akonto. Na 3 minuty przed końcem było 7:4 i mimo tego iż nawet sędzia starał się nas zmobilizować, spotkanie skończyło się dokładnie takim wynikiem.
Dzisiejszy mecz miał być sposobem na odbicie się od dna. Niestety nie udało się. Przeciwnicy zrobili wielką kupę i spuścili nas razem z nią w otchłań kanalizacji.
Rozpoczęliśmy uważnie. Przez dłuższy okres czasu żadna drużyna nie osiągała wyraźnej przewagi. Nastąpiła wymiana iście bokserska, waga ciężka, natychmiastowe wymiany, błyskawiczne ataki, jednak skutek wyglądał tylko jak ciosy na korpus, które miały na celu wymęczenie obu stron. Pierwszego gola strzelili przeciwnicy. Rzut wolny, strzał przy słupku, Adam - mający wielki zasięg - nie dał rady. W tym momencie poczuliśmy się jak oblani wiaderkiem zimnej wody przez niesforne dziecko i zaczęły się wściekłe ataki. Nie dało to nic wielkigo, bo Redsi znowu spowodowali, że piłka zatańczyła w naszej siatce dżajfa. Gdy dalej tak atakowaliśmy groźnie, piłkę dostał Piłat i sprytnym strzałem pokonał bramkarza. Na ławce szaleństwo. Trzeba bowiem wiedzieć, że Piłat nie mógł trafić między słupki już od dawna. Nikt nie liczył od jak dawna, bo nikt też specjalnie nie chciał chłopaka drażnić i dołować. Uwierzyliśmy, że można tu jeszcze coś zrobić. I nagle swiat zasnuł się mgiełką, mecz wydawał się tylko jawą, bieganie marazmem. I tak dobrnęliśmy do końca pierwszej połowy - wynik brzmiał 4:3 dla przeciwników. Połowa meczu była przed nami. Niemal każdy w przerwie oddał się słodkiej reflekcji - el dorado jest tak blisko, a na przeciw stoi najgorsza drużyna ligi. Znowu rozpoczęła się walka, ale to nie my górowaliśmy. The Reds triumfowali strzelając kolejną bramkę, grając na czas, obijając naszych zawodników drażnili nasze zszargane i tak nerwy. Podobno nawet komórki na głowie Dreha przestały na chwilę produkować melaninę, w skutek czego osiwiał on jeszcze bardziej. Kiedy Hejmo strzelił na 5:4 ponownie uwierzyliśmy, że damy radę. Niesieni na skrzydłach, atakowaliśmy zuchwale. Przeciwnicy niczym wytrawni stratedzy czekali na nasz ruch i kiedy nadarzyła się okazja skontrowali. Skrzydła znowu nam odpadły i musieliśmy pełzać dalej by coś jeszcze zdziałać. Wijąc się i sycząc, dostaliśmy jeszcze jedną bramkę akonto. Na 3 minuty przed końcem było 7:4 i mimo tego iż nawet sędzia starał się nas zmobilizować, spotkanie skończyło się dokładnie takim wynikiem.
Dzisiejszy mecz miał być sposobem na odbicie się od dna. Niestety nie udało się. Przeciwnicy zrobili wielką kupę i spuścili nas razem z nią w otchłań kanalizacji.