środa, 20 lutego 2008

Istna Corrida

Wzgórze Wolności - TRANZAX Łożyska 1:1 (1:0)

Damian Olejnik - Wojciech Piłat
kartki: Łukasz Horyna, Adam Burdanowski, Ziemowit Łukawski

Już wiosna coraz bardziej śmiałymi krokami gra na nosie zimie, a nam w przedostatniej kolejce przyszło się zmierzyć z jedną najlepszych drużyn ligi. Planem minimum było nie dostać zbyt wielkiego manta. W miarę rozwoju spotkania miały następować nowe cele. Mateusz pauzował za kartki, Drehu znowu przyniósł dodatkowy ładunek wody w kolanach, Dogon był w szóstym trymestrze kuracji antybiotykowej, a Włodziu nie odbył dotąd treningu w lesie, ale przedstawił zwolnienie, także obyło się bez kary finansowej. Przeciwnicy zapowiadali buńczucznie, że nas rozniosą, a nasz stosunek do tych pogróżek był obojętny.

Na początku gra była bardzo szybka, przeciwnicy biegali jak rozjuszone czerwienią naszych strojów byczki, a my dotrzymywaliśmy im tempa. Nie było tak źle: uważna gra w obronie, brak szaleństw, nieliczne ataki, uradowany sponsor na trybunach. Wzgórze trochę gorzej, wodze, na których trzymali nerwy zaczynały się powoli przecierać, co jakiś czas dało się usłyszeć zabłąkane pretensje do sędziego czy niezbyt wymyślne przekleństwa. Jako, że faworytami nie byliśmy, przeciwnicy strzelili nam gola. Niezbyt blisko pilnowany zawodnik Wzgórza, piekielnie mocnym strzałem w krótki róg pokonał Adama. Nastąpiło to trochę szybciej niż myśleliśmy, ten gol podciął nam nieco nogi, którymi graliśmy. Nagle stały się bardzo miękkie. Przeciwnicy szli dalej za ciosem, raz po raz atakowali, chcąc nas dobić i zapewnić sobie spokojny byt na boisku do końca meczu. Byliśmy podłamani i daliśmy się zepchnąć. Jednak już wkrótce miało nastąpić coś, co sprawiło, iż wstąpiła w nas wiara. Zatem do rzeczy. Gdy tak Wzgórze cisnęło, ich akcje stawały się coraz bardziej groźne, nierzadko robili z naszymi obrońcami co chcieli. W pewnym momencie przeciwnik znalazł się sam na sam z Adamem, podał do swojego partnera i ten miał już przed sobą tylko bramkę. Tenże, widząc już gola, zrobił lekki zamach, ale okazało się, że piłka nie podzieliła tych wizji i musnęła zalotnie boczną część siatki. Zawodnik był podłamany, stanął na kilka sekund w bezruchu, rozważając to, co się stało. Stojąc tak był podobny do umięśnionego posągu Dawida ubranego w koszulkę i spodenki Barcelony. Ten monumentalny widok dodał nam otuchy - zaczęliśmy walczyć. Nieatakowany Włodziu dostał piłkę i wszyscy widzieli jak Tranzax pędzi kontrą z pełną mocą. W tym czasie miała miejsce kuriozalna sytuacja. Nagle zawiał wiatr, lecz nie był to ciepły, wilgotny i łagodny zefirek - taki z pewnością nie dostałby się do środka. To dmuchał złośliwy wiatr północny! Hulał zuchwale po boisku, nagle Włodziu dostał podmuch pod lewą nartę, nie zdążył złapać równowagi i walnął o parkiet jak gołąb o parapet. Wiatr - zgrywus - chciał jeszcze dmuchnąć sędziemu w gwizdek, ale nie trafił i wyleciał na wolność przy salwach śmiechu i jękach zawodu. Pierwsza połowa zakończyła się minimalnym zwycięstwem Wzgórza. Druga rozpoczęła się bardzo dobrze, Piłat, znanym tylko sobie sposobem, pokonał bramkarza, strzał to był sprytny, a dodatkowo przecudny, tylko jeden człowiek na dwóch rodzi się z specjalnym ukształtowaniem stopy, pozwalającym pokazać coś takiego na boisku. Po zaistnieniu tego faktu przeciwnicy ruszyli na nas ostro, to już nie była zwykła corrida, raczej gonitwa byków w Pampelunie. Broniliśmy się dzielnie, serce zostawione na deskach oraz dopisujące szczęście pozwoliło nam uniknąć losu przegranych. Pod koniec, kiedy to przeciwnicy opadli z sił, sytuacje sam na sam mieli Drehu oraz Radek. Jednak bramkarz Wzgórza to nie w kij pierdział i udanymi interwencjami sprawił, że ostatecznie utrzymał się remis.

Ten dobry mecz, utrwalający charakter naszej drużyny, cechowała przede wszystkim walka o każdy centymetr klepek drewnianych. Po raz kolejny niewielu na nas stawiało, ale poradziliśmy sobie z całkiem niezłym skutkiem. Po słabym początku sezonu mamy dosyć dobre miejsce i tylko żal, że została ostatnia kolejka.

0 komentarze: